Czy Londyn może być tani? Może. Bez dzieci i na piechotę.

Dzieci, przynajmniej nasze: w wieku 6 i 9 lat, potrzebują przerw, które najczęściej zapewnia im jazda metrem lub autobusem, oraz motywacji czyli lodów, milkshaków i tym podobnych smakołyków. To wszystko kosztuje. Jazda metrem jest droższa od autobusu, ale tańsza od naziemnych pociągów czy łódek. Milkshake to koszt od 2-10 funtów.
Nie mamy podziemnego skarbca z gotówką, w różnych walutach (chociaż, mój 6-latek tak właśnie wyobraża sobie nasze pieniądze w banku), więc chcieliśmy połączyć tanie, z droższym i bardzo drogim.
Nocleg
Wybrałam Huttons Hotel na nasze 4 noce w Londynie. Dlaczego? Lokalizacja, cena, dobre opinie.
Hotel jest w idelanej lokalizacji: 10 minut pieszo od Dworca Victoria, z przystankiem autobusowym zaraz pod drzwiami hotelu. Co prawda, jeździ tam tylko jeden autobus, ale za to 24h na dobę! Plus, zabierze Was do takich turystycznych miejsc jak Westminister, Trafalgar Square, czy Tottenham Court, czyli tańsza opcja HopOn-HopOff autobusu.
Hotel rezerwowaliśmy przez Booking, ale za śniadania dopłacaliśmy na miejscu, ze względu na wczesny wyjazd w piątek. I tutaj kolejny plus, czyli recepcja działająca przez całą dobę i brak problemów z oddaniem pokoju.
Wracając do śniadań: proste, ale świeże produkty. Dobre sery, dobra wędlina, dobre soki. Spory wybór słodkich rzeczy.
Minusy? Malutki pokój z malutką łazienką. Nasz pokój był akurat przy windzie i niestety, było ją słychać cały czas.
Czy wybrałabym ten hotel ponownie? Tak, ponieważ hotel jest wart swojej ceny. Warto, tylko prosić o pokój dalej od windy i nie w piwnicy (podobno też takie są) ;)

Transport
Do Londynu lecieliśmy Wizzairem z Poznania. Za 4 osoby (2 dorosłych i 2 dzieci) plus 26kg bagażu zapłaciłam okolo 1000 zł (sam bagaż to 560zł w dwie strony).
Z lotniska do centrum dostaliśmy się autobusem National Express. My, niepotrzebnie, czekaliśmy z zakupem biletów zbyt długo (bałam się, że Wizzair zmieni nam godziny lotów) i przez to za bilet dla naszej czwórki w jedną stronę zapłaciliśmy 50 funtów, zamiast 20 - taka była cena na miesiąc przed przylotem. W stronę powrotną dostaliśmy zniżkę - koszt biletu powrotnego wyniósł nas 30 funtów.
Po Londynie poruszaliśmy się głownie autobusami i metrem. Nie kupowaliśmy ani Travelcard, ani Oyster Card. Używaliśmy po prostu naszych kart płatniczych, przykładając telefon do bramki. Dodatkowo, ja przechodziłam z młodzy synem przez szersze bramki odbijając się tylko raz, ponieważ dzieci do 5 lat nie płacą za metro. Natomiast, w autobusach odbijaliśmy się tylko my - dorośli. Dzieci podróżowały bezpłatnie.
Skorzystaliśmy też z kolejki linowej (London Cable Car). Jest to najwyższy punkt widowkowy nad Tamizą (na wysokości 90 metrów). Za bilet rodzinny (maksymalnie 2 dorosłych i 3 dzieci), w obie strony zapłaciliśmy 30 funtów.
Mieliśmy też w planach przepłynięcie się łódką po Tamizie, jednak ostatecznie wybraliśmy opcję bez przewodnika, czyli Uber Boats za 27 funtów.
Dzień 1
To dzień naszego przylotu, ale też dosyć intensywny dzień zwiedzania, którego tak naprawdę nie planowaliśmy. Myśleliśmy, że uda nam się zrobić tzw. early check-in, ale niestety, hotel nie chciał się na to zgodzić, nawet za dodatkową opłatą. Natomiast, zaproponowano nam pozostawienie bagaży w bezpiecznym schowku.
Cały czas padało, więc skusiliśmy się na Ubera (koło 10 funtów) i podjechaliśmy do Science Museum. Dobra informacja jest taka, że muzea publiczne w Londynie są bezpłatne dla wszystkich. Co prawda, po Covidzie, wymagana jest rejestracja, ale raczej nie ma problemu z dostępnością. My rezerwowaliśmy wejściówki w taksówce.

W Muzeum Nauki bardzo polecam wystawę na pierwszym piętrze - Kosmos, oraz na trzecim - Lotnictwo. Muzeum, niestety, nie jest zbyt interaktywne. Bardzo niewiele eksponatów można dotknąć. Największą frajdę, sprawiło moim dzieciom (i mężowi) lądowanie łazikiem na Marsie i jednym z księżyców Saturna.
Na samym dole muzeum, znajduje się bezpłatna, dosyć mała sala zabaw (raczej dla młodszych dzieci), która wyglądała dosyć interesująco ze względu na możliwość zabawy wodą - niestety, w dniu naszej wizyty, była zamknięta.
Zastanawialiśmy się nad wejściem do Wonderlab - sali zabaw, udającej laboratorium - ale chcieliśmy jeszcze wpaść do National History Museum, a przy cenie 15funtów za osobę, szkoda było wejść do środka tylko na godzinę.
Podsumowując, w Science Museum naprawdę można spędzić cały dzień, zupełnie bezpłatnie - korzystają z imponujących wystaw i jedząc swoj prowiant (restauracje nie mają z tym najmniejszego problemu). Można też skorzystać z atrakcji płatnych, takich jak IMAX (12 funtów za sens), Wonderlab (DayPass: 15 funtów) lub Power Up (czyli całodniowy dostęp do 160 konsoli z grami z ostatnich 50 lat -12 funtów) i dokupić lunch w jednej z kawiarenek (cena kawy około 6 funtów, najtańszy milkshake, ale z dodatkami - 6,75), przez co uzbiera nam się dosyć konkretna kwota.

Zaraz obok Science Museum, znajduje się National History Museum, z imponującą kolekcją skamielin oraz poruszającym się, chyba pełnowymiarowym, T-rexem. Muzeum jest piękne! Naprawdę, odwiedzając kiedyś muzeum bez dzieci, spędziłam tam prawie cały dzień. Jednak, nasze dzieci były już zbyt zmęczone i namówiliśmy je tylko na odwiedziny u T-rexa. Zresztą nie mieliśmy już zbyt dużo czasu, ponieważ większość publicznych muzeów jest zamykanych między 17:00 a 18:00. Ostatnia możliwość wejścia to często 16:30.
Transport metrem i byliśmy już na Piccadilly Circus. Szybkie zdjęcie z bilboardami, ponieważ głównym celem wycieczki był największy w Londynie sklep Lego oraz znajdujący się zaraz obok sklep M&Ms. W tym pierwszym, ratował nas ograniczony bagaż w samolocie, w tym drugim - cóż papierowe torebki są dosyć duże, więc nawet trochę cuksów udało nam się przywieźć do Polski ;)
Kolacja to Chinatown - zaraz za rogiem. Miałam ochotę na bufet, typu 'All you can eat' i faktycznie taki znaleźliśmy (12 funtów za dorosłego, 10 za dziecko za godzinę jedzenia), ale nie polecam, ponieważ nie było ani super smacznie, ani super czysto.

Dzień 2
Mieliśmy do zagospodarowania przedpołudnie, więc wybraliśmy się autobusem sprzed naszego hotelu na Westminister pospacerować wzdłuż Tamizy. Ogarneliśmy wszystkie 'pocztówkowe' miejsca Big Bena i Parlament, oba mosty oraz London Eye.
Przerwa na obiad. Znowu kuchnia azjatycka, ale tym razem, moim zdaniem, warta do polecenia sieciówka - Dim t. W godzinach od 12:00 do 15:00 mają tzw. set menu, które bardzo lubię (zwłasza dla dzieci), ponieważ akurat w przypadku tej restauracji dostawały przystawkę (podłużnie pokrojona marchewka, ogórek i strączki groszku), potem główne danie do wyboru, oraz gałka lodów na deser. Plus, lemoniada. Za wszystko mniej niż 10 funtów, a mój starszy syn nadal wspomina Crispy Chicken ;)

Na 16:00 mieliśmy wykupione już bilety do Warner Bros. Studio London czyli Studia Harrego Pottera - nie pilnują dokładnie godziny wejścia i w sumie, wiemy już dlaczego - nie jest łatwo się tam dostać (nawet z centralnego Londynu) i podejrzewam, że wiele osób się po prostu spóźnia. Ja popełniłam tzw. rookie mistake i nie sprawdziłam, przed zakupem biletów, jak trudno się tam dostać, a potem wrócić! Z Vistoria Station musieliśmy jechać metrem, potem pociągiem (dodatkowe 31 funtów za bilet za naszą czwórkę - tak, mogliśmy kupić od razu powrotny i przy tym zaoszczędzić trochę kasy później, ale nie wiedzieliśmy czy będziemy wracać w ten sam sposób) i na końcu (darmowym) autobusem, do którego nie załapaliśmy się za pierwszym razem z powodu gigantycznej kolejki. Całość zajeła nam dobre 1,5h. Było w miarę komfortowa, z wyjątkiem czekania 20 minut, na dworze na autobus (akurat nie padało).
Co warto wiedzieć o HP Studio?
Kup bilety wcześniej. Dużo wcześniej! Ja kupowałam bilety z miesięcznym wyprzedaniem, a niektóre dni były już zupełnie wyprzedane. Nie było już dostępnych żadnych porannych godzin.
Weź pod uwagę: cenę. Bilet rodzinny to 180 funtów. Prawdopodobnie, w środku, dopłacisz za dodatkowe atrakcje.
Weź ze sobą tylko FANÓW Harrego Pottera, najlepiej mówiących po angielsku! To nie jest park rozrywki, a muzeum pokazujące kulisy nagrywania filmu! Naprawdę, warto mieć tą różnicę na uwadze, zabierając ze sobą mniejsze dzieci. Są dwie sceny (na początku w Wielkiej Sali, i ze smokiem), które pokazują działanie efektów specjalnych i faktycznie robią wrażenie, ale większość eksponatów (z bardzo małymi wyjątkami) działa na zasadzie 'NIE DOTYKAJ'. Dodatkowo, można załapać się na pokazy, jak kręcono niektóre sceny, np. serie listów wpadających do domu Dursleyów, ale przed sceną jest bardzo tłoczno. Dzieciom jest naprawdę trudno cokolwiek zobaczyć.
Sceny interaktywne, jak latanie na miotle, zdjęcie poszukiwany/poszukiwana, lub 'przejażdżka' w wagonie Hogwart Express są dodatkowe płatne.
Dla FANÓW, ilość eksponatów i detali będzie ogromnym przeżyciem i podejrzewam, że może im brakować czasu na obejrzenie wszystkiego (dlatego fajnie, rezerwować poranne bilety).
Dodatkową atrakcją są paszporty HP - można jest znaleźć czy wejściu, lub przy wchodzeniu do hal z eksponatami.
Mniej więcej w połowie zwiedzania jest restauracja, ale można też wziąć swoje jedzenie i usiąść przy stoliku.
Frozen ButterBeer jest napojem bezalkoholowym, o smaku rozpaćkanej krówki, polanej woda gazowaną - nadal się zastanawiamy czy to było dobre, czy jednak nie ;)
Tutaj przepis, gdyby ktoś chciał spróbować domowego wyrobu.
Jeżeli kończycie oglądanie wieczorem, między 18:00 czy 19:00 to przygotujcie się na MEGAgigantyczną kolejkę do autobusu. My wróciliśmy na dworzec Uberem.
Pssst... jeżeli już przy zakupie biletów wiecie, że będzieci chcieli latać na miotle - lepiej opłaca się wykupienie Digital Photography and Video Package online.
Dzień 3
Zaczeliśmy od Canary Wharf, które niektórzy kojarzą jako najwieksze centrum biznesowe w Europie. Dla mnie Canary Wharf to taka 'miniatura nowoczesnego Londynu'. Wysokie, szklane budynki, poczucie czystości i bezpieczeństwa, ale też ochroniarze będący z każdej strony na baczności. Faktycznie, spotkacie tam mnóstwo ludzi w garniturach, ale Canary Wharf to nie tylko biurowce - to także restauracje, sklepy, oraz London Museum of Docklands, które w bardzo ciekawy sposób przedstawia historię tego miejsca.
Obszar ten, położony na Isle of Dogs we wschodnim Londynie, był częścią West India Docks, otwartych w 1802 roku, które przez dekady obsługiwały handel z Karaibami, w tym import cukru, rumu i bananów. Nazwa "Canary Wharf" pochodzi od Wysp Kanaryjskich, skąd brytyjskie statki przywoziły owoce i inne towary. Hiszpańska nazwa wysp (Islas Canarias) pochodzi od łacińskiego słowa "canis" (pies), ponieważ na wyspach żyło wiele dużych psów. Po II wojnie światowej porty Londynu zaczęły tracić na znaczeniu. W latach 60. i 70. większość doków została zamknięta, a teren popadł w ruinę. Isle of Dogs stała się jedną z najbardziej zaniedbanych części Londynu, z wysokim bezrobociem i niskim poziomem życia. W 1981 roku brytyjski rząd, pod przewodnictwem Margaret Thatcher, powołał London Docklands Development Corporation (LDDC), aby zrewitalizować obszar doków. Wkrótce pojawił się pomysł przekształcenia go w centrum finansowe, konkurujące z londyńskim City. W 1991 roku otwarto One Canada Square, który przez wiele lat był najwyższym budynkiem Wielkiej Brytanii (235 metrów, 50 pięter), a w 1997 poprowadzono nową linię metra (DLR), która poprawiła dostęp do tej dzielnicy i ugruntowała pozycję Canary Wharf w świecie biznesu.
Skąd to wszystkow wiem? Spacerkiem od stacji Canary Wharf, dotarliśmy do fantastycznego Museum of Docklands. Naprawdę, bardzo polecem!
Po pierwsze, przepiękna lokalizacja.
Po drugie, muzuem jest idealne dla dzieci, ponieważ wiele eksponatów można dotknąć, wypróbować ich działanie, a uliczki z dawnych lat (2 piętro) robią wrażenie jakby były wyciągnięte ze Studia Harrego Pottera.
Po trzecie, muzeum jest idealne dla dorosłych - wystawa na 3 piętrze, dotycząca niewolnictwa była naprawdę poruszająca.
Po czwarte, muzeum jest nastawione na aktywne zwiedzanie. Przy wejściu, dostaniecie mapkę, a waszym zadaniem będzie znalezienie szczura (maskotki!) pochowanego na różnych wystawach. Przy okazji, wielki ukłon dla humoru i dystansu Brytyjczyków.
Po piąte, dzieciaki mogą skorzystać z dobrze wyposażonej, ale dosyć małej sali zabaw (dodatkowo płatnej). 45-minutowe wejście kosztowało nas 9 funtów za dwójkę dzieci i dorosłego (którego obecność była konieczna). Myślalam, że moje chłopaki znudzą się po 45 minutach i sami wyjdą, ale nie było łatwo. Wejście do salki najlepiej umawiać już przy wejściu do muzeum, właśnie przez to, że wejścia są na określoną godzinę, oraz (co bardzo mi się podobało) z salki może korzystać tylko określona liczba dzieci. Dzięki temu, nie ma ścisku, ale niestety my musieliśmy poczekać godzinę, ponieważ nie bylo dla nas miejsca na wejście last minute.
Po szóste, normalne ceny w kawiarni. Parking dla wózków, przewijaki w toaletach, miejsce do karmienia - takie normalne rzeczy, które rodzicom z dziećmi bardzo ułatwiają funkcjonowanie. Oczywiście, nikt nie robił problemu, jeżeli ktoś miał swoje jedzenie.
Po siódme, przemiła obsługa. We wszystkich muzeach, pracownicy byli bardzo uprzejmi, zawsze uśmiechnięci, ale tutaj to był wyższy poziom zaopiekowania.
Czekając na nasze wejście do salki zabaw, wyskoczyliśmy coś zjeść. Zaraz obok był spory wybór restauracji. Żałowalam, że było za zimno, żeby usiąść na tarasie, ponieważ lokalizacja naprawdę robi wrażenie. My wybraliśmy kuchnię włoską. Szybka obsługa, świeża pizza oraz set menu dla dzieci (z niewielką pizzą). Polecam!
Trochę większy rzut beretem od Canary Wharf znajduje się słynna z koncertów i targów O2 Arena. W środku jest też centrum outletowe (Boss, Tommy Hilfinger, Under Armour etc.), rekreacyjne (park trampolin, ścianka wspinaczkowa), restauracyjne oraz największe zaskoczenie - całkowicie bezpłatny salonik gamingowy. Półgodzinne granie na X-boxie w komfortowych warunkach jest sponsorowane przez Virgin Media, a ponieważ byliśmy poza godzinami szczytu to nikt nas pozwolona nam na wydłużenie czasu.
Nogi odpoczęły, więc pora na kolejną atrakcje - kolejkę linową nad Tamizą, czyli IFS Cloud Royal Docks. Przejazd tam i z powrotem nie jest długi, koło 15 minut. Cena biletów przy kasie, nie różniła się od tych na stronie. Za naszę czwórkę zaplaciliśmy 30 funtów. Początkowo, chcieliśmy obejrzeć Londyn z góry w świetle dziennym, ale nocny widok okazał się równie imponujący. Dzięki temu, że nie zdążyliśmy dotrzeć do kolejki wcześniej, jednego dnia podziwialiśmy Londyn po zmierzchu, a drugiego w pełnym blasku słońca.
Dzień zakończyliśmy, łapiąc metro do stacji London Bridge i spacerują po nabrzeżu w stronę Tower Bridge, przy okazji znowu podziwiając Londyn nocą oraz zacumowany przy nabrzeżu okret/muzeum - HMS Belfast. Dzieciaki nie miały już jednak siły na zwiedzanie statku, a my nie cisneliśmy widząc cenę biletów.
Dzień 4
Czwartek był dniem idealnym - bezchmurne niebo, brak wiatru, przyjemne słońce. Wykorzystaliśmy dobrą pogodę! Zaczeliśmy od Buckingham Palace, a potem ruszyliśmy przez St James's Park w kierunku Westminister. W ładny dzień, warto przysiąść na ławeczce w parku. Zrobić sobie mały piknik, ale uwaga na zwierzęta! Co prawda, wszędzie wiszą znaki informująca o zakazie karmieniu zwierząt, ale szczegołnie ptactwo jest tak przyzwyczajone do dokarmiania, że ledwo szczeleściliśmy opakowaniem, a już musieliśmy bronić zastanawiać się na ewakuacją. Uroczymi mieszkankami parku są szare wiewiórki, które także są przyzwyczajane do dokarmiania przez turystów i przychodzą nawet do otwartej, pustej dłoni.
Z Westminister złapaliśmy Uber Boat (Thames Clippers) do Tower. Nie chcieliśmy typowej wyprawy łódką z przewodnikiem, ponieważ wycieczka aż do Greenwich byłaby zbyt długa,a dzieciaki nie zrozumiałyby ani słowa. Natomiast, polecam ten rodzaj zwiedzania Londynu. Dawno temu, byłam na takiej typowej wycieczce rzeką z przewodnikiem, którym opowiadał mnóstwo anegdot o otaczających nas budynkach. Dopłyneliśmy wtedy, aż do Greenwich, które jest piękne w słoneczny dzień. No i oczywiście, można zrobić sobie zdjęcie, stoją rozkrokiem nad południkiem 0.
My, jednak, wysiedliśmy przy twierzy Tower of London - jedna z najsłynniejszych budowli w Wielkiej Brytanii, która przez wieki pełniła różne funkcje – była fortecą, pałacem królewskim, więzieniem, skarbcem, a nawet mennicą. Wyobraźnię moich dzieci rozpaliła informacja, że przechowywane są tam Klejnoty Koronne, w tym słynna korona św. Edwarda i berło z Cullinanem.
Mieliśmy inny cel. Darmowy taraz widokowy na 14 piętrze - The Garden. W Londynie są jeszcze co najmniej dwa, darmowe tarasy widokowe - The Sky Garden oraz Horizon 22. Oba są jednak na tyle rozreklamowane, że wejściowki na nie trzeba rezerwowac z conajmniej miesięcznym wyprzedzeniem. My się nie załapaliśmy. Natomiast, nasz taras widokowy też był fantastyczny. Na samej górze znajdował się częściowo zadaszony ogród z fontanną i ławeczkami widokowymi. Sam widok byl imponujący. Piętro niżej znajdowała się restauracja, z której my nie skorzystaliśmy, ponieważ męska część wycieczki miała ochotę na burgera.
Poszliśmy do Five Guys - sieciówki, utrzymanej w stylu 'American diner'. Mają dobre frytki i maszynę do samodzielnego napełniania napojów, która zaimponowała dzieciom wyborem napitków.
Potem szybki zwrot do O2 Arena i ponowne zaliczenie Gamining Centre - cóż czasami trzeba iść na kompromis.
I powrót do centrum, a dokładnie Tottemham Court, żeby zobaczyć centrum Outhernet London. Jak opisać Outhernet w jednym zdaniu? Dla mnie to przyszłość galerii sztuki. Główną atrakcją jest przestrzeń The Now Building, której wnętrze pokrywają ekrany o powierzchni 360 stopni, tworząc immersyjne pokazy wizualne. Siedzieliśmy, a właściwie leżeliśmy, jak zaczarowani. Wstęp jest bezpłatny.
Dzień 5
Ponownie to powtórzę: lokalizacja hotelu to podstawa. Dzięki temu, że nasz hotel znajdował się tak blisko dworca Victoria to nie mieliśmy żadnego problemu z dostaniem się na lotnisko w środku nocy. Byłam nawet wdzięczna, że zaczynamy z dworca głownego National Express, ponieważ dwa przejazdy zostały połączone razem i w rezultacie nasz odjazd miał 15-minutowe opóżnienie. Osoby, które czekały na innych przystankach, nie były o tym poinformowane i podejrzewam, że zaczynały się dosyć denerwować.
Podsumowując
Co zobaczyliśmy? Co zrobiliśmy?
Science Museum
Natural History Musuem
Piccadilly Circus
Sklep Lego and M&M
Chinatown
Westminister (Parliament, Big Ben, London Eye)
Warner Bros Studio of Harry Potter
Canary Wharf
London Museum of Docklands
O2 Arena
IFS Cloud Cable Car - kolejka linowa
Tower Bridge & London Bridge
Buckingham Palace
St. James's Park
Tower of London
The Garden
Tottenham Court & London Outhernet
Nasz ocena:
Polecam Londyn na wyjazd z dziećmi, w połączeniu ze studiem Harrego Pottera lub z Legolandem, koło Windsoru (ale to już latem). Warto łączyć stare z nowym. Drogie z tanim. Lokalizacja hotelu jest ważna, ze względu na koszt transportu i niestety duże odległości. Planują kolejne punkty zwiedzania, lepiej brać pod uwagę rozmieszczenie atrakcji na mapie. Nie trzeba bać się autobusów, w końcu jest to jedna z atrakcji! Londyńczycy byli przemili i zawsze czuliśmy się bezpiecznie (trochę nas straszono;)).
Czy było drogo?
Bilety lotnicze: około 1200 zł (w tym torba do 26kg)
Transfer z lotniska i z powrotem: 74 funty
Hotel: 580 funtów pokój plus 127 funtów śniadanie
Metro i autobusy: 77 funtów
Pociąg (do studia Harrego Pottera): około 50 funtów
Uber: koło 20 funtów
Uber Boat: 27 funtów
Kolejka Linowa: 30 funtów
Zwiedzanie:
HP Studio: 180 funtów (rodzinny bilet wstępu) plus 50 funtów atrakcje dodatkowe
Sala zabaw w London Museum of Docklands: 9 funtów
Jedzenie: okolo 250 funtów
Comentários